środa, 11 sierpnia 2010

Siąpawica w Świerzawie


Wydawało mi się, że nigdy tego nie powiem, ale stało się. Pierwszy raz w życiu cieszyłem się , że nie muszę jechać rajdu Enduro. Cokolwiek by się nie stało, i tak bym go nie jechał, bo kontuzja nabyta trzy tygodnie wcześniej, dawała się wciąż mocno we znaki. Tym niemniej jechałem na zawody zły, bo lubię jeździć, a w Górach Kaczawskich są bardzo ciekawe i trudne trasy. Zresztą rajdy organizowane przez SMK Krzeniów nigdy nie schodzą poniżej pewnego poziomu, a często bywają doskonałe. Przewidywania pogodowe zapowiadały lekki deszcz na piątek oraz ładną słoneczną pogodę na sobotę i niedzielę. Ideał pogodowy, a ja kulawy niczym ta skakająca kózka z ludowego porzekadła. Cóż było robić? Wzięliśmy sprzęt i pojechałem z chłopakami mechanikować. W piątek zaczęło padać, ale nie wpadaliśmy w panikę, bo tak miało być. Michał chodząc po próbach przemókł doszczętnie. Na szczęście nie musiałem, a nawet nie mogłem tego robić, więc siedziałem sobie w ciepłym. Spirka urządził się na bazie rajdu i dojeżdżał na próby takim chińskim pierdopędem, którego wyciągnął z przydomowego lamusa. Idea fajna, ale biedny Spira już w piątek poczuł „radość” z jazdy w deszczu, choć na razie tylko po asfaltach. Kowal jak to Kowal, mimo drugiej pozycji w generalce klasy, w Weteranach MP wygrywa dość przekonywująco, więc przyjeżdżał na próby, wychylał nosa z busa i tyle było jego prób oglądania. Organizator przygotował trzy próby. Na łąkach w Lubiechowej, niejako tradycyjna już próba Cross na nawierzchni trawiastej, mocno nachylonej. Przy deszczu taka próba jest bardzo śliska, a przez to nachylenie robi się nieprzyjemna i podwójnie trudna. Dała się jednak jechać, a Cichy Majk lubi trawę w każdej postaci, nawet na mokro. Byliśmy zatem dobrej myśli. Potem, idąc z kierunkiem rajdu, miała być próba Enduro na Czerwonce, która jednak została odwołana. Busy Chronometrażu nie mogły tam dojechać, a sama próba byłaby w takich warunkach ekstremalnie trudna. Może nawet nieprzejezdna. Zatem decyzja o jej odwołaniu była roztropna. Na torze motocrossowym w Nowym Kościele ustawiono próbę Extreme, która straszyła dużymi belkami i potężnymi oponami do przejechania. Elementy te miały swoje objazdy dla tych, którzy nie czuli się na siłach. Objazd opon zajmował znacząco więcej czasu niż sprawne ich pokonanie, jednak objazd belek był zdecydowanie za krótki. Korzystając z kamery i stopera sprawdziłem, że różnica w czasie przejazdu tych elementów była nie większa niż 3 sekundy i to tylko wtedy, gdy jadący przez belki pokonywał je bardzo sprawnie. Jeżeli ktoś pokonywał belki skutecznie ale wolno, to różnicy tej mogło nie być. Jedyny oczywisty handicap wynikający z pokonania belek, to dłuższy napęd na sporą hopkę będącą zaraz za belkami. Takie elementy extremowe, to raczej kwestia stanu ducha i psychiki. Oczywiście dobrze jest mieć je objeżdżone, ale nawet posługując się taką nie wyrafinowaną techniką jakiej ja używam, można je przejechać.
Zawodnicy startujący do Europy spotykają się z nimi na co dzień, więc nie dają się przestraszyć byle czym. Szuster, Frycz, Jędrzejczyk, Krywult czy Bembenik radzili sobie naprawdę nieźle, ale i oni nie ustrzegli się błędów.
Renata, nasz jedyny kamerzysta na tych zawodach, filmowała tylko tą próbę, bo pomagała mi w obsłudze zawodników na PKC. Za kilka dni złożymy filmik z tej próby, bo działy się tam ciekawe rzeczy. Potem był już tylko powrót do Świerzawy na stadion, bo właśnie tam była ulokowana baza rajdu.

Sobota

W nocy wciąż padało, a rano tuż przed startem niebo obdarowało zawodników ścianą wody. Aby w takich warunkach przeprowadzić sprawnie rajd, organizator powinien mieć co najmniej kilkunastu marshali na motocyklach. Trzeba nabijać znaki, które spadły z powodu wilgoci, trzeba na bieżąco organizować objazdy zalanych miejsc, trzeba wreszcie przekierowywać zawodników w trasie na inne ścieżki oraz pomagać utopionym. Tych marshali niestety zabrakło. Woda spływająca ze stoków zalewała trasę i w kilku przynajmniej miejscach zawodnicy wjeżdżali w kałuże, które okazywały się być mini bajorkiem, w którym motocykle grzęzły po kierownicę. Inni podjeżdżając i widząc utopionych, szukali objazdów, co kłóci się nieco z regulaminem rajdów, ale jest zupełnie zrozumiałe. Sam bym tak robił. Motorki utopili między innymi: Józek Sawicki, Roman Ulenberg, Sylwek Jędrzejczyk, Paweł Szymkowski, a nawet gospodarz, czyli Mateusz Bembenik.
Oczywiście Cichy Majk także postanowił sprawdzić nautyczne zalety motocykla Yamaha. W końcu koncern ten produkuje także skutery wodne. Po szczegółowych badaniach Cichy stwierdził, że jednak skuter wodny to zupełnie co innego niż motocykl, a co gorsza, że badanym motocyklem dalej już nie pojedzie. Jedyne co dobre, to to, że utopieni swoją obecnością wskazywali pozostałym jakich ścieżek należy unikać. Inaczej każdy jechał by na dwa uda, bo stojąca tafla wody uniemożliwiała jakąkolwiek skuteczną ocenę głębokości śladu. Kto się wydostał z błota i uruchomił maszynę, jechał dalej. Kto nie uruchomił, kończył rajd i zwoził się na bazę. Cichy dopchnął się do asfaltu, a tam na szczęście miał z góry. Potem znowu około 3 kilometry pchania i przywlókł się na nasz PKC w Nowym Kościele. Miał farta, że postanowił utopić się blisko tego PKC, inaczej stałby w wodzie do dzisiaj. Na PKC w ciągu 40 minut rozkręciliśmy cały motorek wymieniając olej, filtr, czyszcząc gaźnik i wydmuchując wodę z cylindra. Na szczęście Michał wyłączył szybko silnik wjeżdżając w wodę, więc motorek nie wessał jej zbyt wiele. Po złożeniu Yamaha odpaliła i pracowała prawie bez zastrzeżeń. Sędzia anulował wszystkie spóźnienia z tego dnia i wydłużył czasy przejazdu poszczególnych odcinków, więc Cichy Majk jechał rajd w pojedynkę około 2 godziny za innymi. Ostatnie, trzecie koło kończył około godziny 19 00. Ale dojechał. Podobne problemy z motocyklem mieli Bembenik i Jędrzejczyk, ale oba moto zostały uruchomione i zawodnicy ukończyli zawody. Mateusz Bembenik na swoim terenie dysponował pełnym zapleczem technicznym, więc nie dziwię się, że uruchamianie sztuki poszło mu bardzo sprawnie. Natomiast Sylwek robił to sam z moją tylko asystą ( było to wcześniej niż Cichy dopchał się na PKC)i muszę go pochwalić, bo mimo presji czasu, wiedział doskonale co robić i nie wprowadzał niepotrzebnej nerwowości podczas pracy. Wprawdzie dwusuw osuszyć jest nieco łatwiej niż czteropak, no i dwusuw nawet lekko zalany dojedzie na PKC, gdzie można go do końca osuszyć, ale Sylwek zrobił to i tak imponująco sprawnie.

Kowal ląduje na plecach

Mirek Kowalski przeżył nieprzyjemną przygodę na próbie Extreme, podczas której przy najeździe na taką mniejsza hopkę niedługo po starcie zaciął mu się gaz w KTM-ie w pozycji otwartej. Kowal oddaje manetkę i stara się odresorować skok, a moto ciągnie jak szalone i to na 4 biegu, więc szybko. Kowal poszedł w powietrze na jakieś 4 metry w pozycji do jazdy na tylnym kole. O prawidłowym przyziemnieniu mowy nie było. Mirek pomyślał tylko o tym, że będzie mocno boleć. Spadł na plecy, ale uratowała go bardzo śliska, gliniasta nawierzchnia. Impet upadku rozładował się w długim ślizgu po błocie oszczędzając zdrowie Kowala. Niestety motocykl się troszkę zgruzował i dlatego Mirek osiągnął rekordowy czas przejazdu tej próby, tj. około sześciu minut zamiast standardowych trzech. W ten sposób przegrał dzień z dwoma weteranami KM Wena: Grzesiem Chorodyńskim i Robertem Kaszą. Przypadłość zacinania się linki gazu dotyczy motocykli dwusuwowych, gdzie linka gazu jest tylko jedna – napinająca. Powrót przepustnicy realizowany jest przez sprężynę. Jeżeli jednak jakaś drobina wejdzie miedzy przepustnicę i tuleję, to sprężyna nie dostarczy odpowiedniej siły do powrotu przepustnicy. W czterosuwach jest jeszcze jedna linka – zamykająca przepustnicę, więc awarie tego typu są w takich motocyklach rzadkością.

Spirka


Marcin Spirowski, pierwszego dnia, wygrał z prób klasę Weteran MP, zajął jednak ostatnie miejsce ponieważ otrzymał 300 sekund kary za wcześniejszy start. Jak to się mogło zdarzyć, że Spirka został wpuszczony o 5 minut wcześniej do Parku Zamkniętego po motocykl, pozostanie tajemnicą Marcina i sędziów z Parku Zamkniętego. Niestety, dopiero następnego dnia rano Spirka zorientował się, że otrzymał karę, a wówczas już żaden sędzia nie przyjmie protestu. Szkoda, bo byłoby to pierwsze zwycięstwo Marcina w klasie Weteran MP. No trudno. Jednak sytuacja ta wybiła Spirkę z pudełka spokoju, w którym zazwyczaj się znajduje i nie pozwoliła wystartować drugiego dnia. Drugiego dnia Marcin realizował się, podobnie jak ja, na mechanizowaniu na PKC.
Ciekawostką jest fakt startu Vity Kuklika, Czecha, czołowego zawodnika Enduro w Europie. Zrezygnował z jazdy po pierwszym kole uważając, że przy takich warunkach pogodowych nie można się ścigać. Inna sprawa, że jechał o przysłowiową pietruszkę.

Niedziela

Następnego dnia już nie padało. Z trasy odcięto nieprzejezdne odcinki i zawodnicy całkiem spokojnie przejechali rajd. Może nie wszyscy, bo Kowal jako jedyny znalazł takie miejsce, w którym dało się utopić jego KTM-a. Osuszenie motocykla zabrało mu sporo czasu, więc aby zdążyć na czas gnał jak szalony i wpadł na PKC zaledwie 2 minuty przed czasem, choć wszyscy inni przyjeżdżali tam co najmniej 20 minut wcześniej. Widać Mirek wyczerpał już swój limit pecha w tym rajdzie i tym razem dopisało mu szczęście.

Wyniki


Zawodnicy EORacing pojechali zupełnie nieźle. Michał Łukasik zgodnie z planem zmieniał się na niektórych próbach w Szybkiego Majka i dzięki temu zajął dwukrotnie trzecie miejsce w klasie E1, mimo, że próba Extreme zupełnie mu nie pasowała. Pierwsze miejsce w E1 zajął Michał Szuster przed Marcinem Fryczem.
Mirek Kowalski był drugi z dwóch dni za Grzesiem Chorodyńskim, a przed Robertem Kaszą. Spirka zrezygnował z jazdy drugiego dnia nie dając sobie szansy na dobre miejsce w rajdzie. W klasie E2/E3 zwyciężył Sebastian Krywult przed Mateuszem Bembenikiem i Sylwkiem Jędrzejczykiem. Roman Ulenberg utopił swoja maszynę i nie ukończył żadnego dnia zawodów.

Deszcz

Paskudna pogoda mocno utrudnia przeprowadzenie rajdu Enduro. Taka ulewa jak w sobotę nieomal to uniemożliwia. Rajdy przeprowadzane podczas tak niekorzystnych warunków pogodowych są zawsze trudne w sędziowaniu, dyskusyjne co do przestrzegania regulaminu i nie tyle selektywne, co pełne przypadkowych rozstrzygnięć. SMK Krzeniów stara się organizować dobre, trudne rajdy. Tym razem zabrakło trochę szczęścia, ale też kilku doświadczonych marshali, którzy jadąc rano w sobotę w trasę, powinni ograniczyć ją do takiej jaką zawodnicy jechali w niedzielę. Wówczas byłoby mniej zamieszania, mniej nerwów, no i oczywiście mniej dwukołowych łodzi podwodnych.

2 komentarze: