środa, 31 marca 2010

49 Rajd Świętokrzyski

"Pogodne Enduro i dominacja Andrzeja Tomiczka"

Przedostatnią rundę indywidualnych Mistrzostw Świata w motocyklowych rajdach Enduro w drugim sezonie funkcjonowania tych rozgrywek ponownie przyznano do zorganizowania Polsce. Po ponad roku przerwy najlepsi w światowym Enduro pojawili się na Torze " Kielce " w Miedzianej Górze, aby w terminie 20 - 21 lipca 1991 roku powalczyć w XIII i XIV eliminacji Mistrzostw Świata. Ponownie do dyspozycji zawodników, obsługi i kibiców oddano rozległy kemping, parkingi i zaplecze obiektu. Uznając wyższość imprezy rangi MŚ, a zarazem pragnąc utrzymać dopływ środków do kasy gospodarza obiektu, czyli Automobilklubu Kieleckiego, postanowiono przenieść cotygodniową giełdę samochodową na leśny odcinek toru. Sam obiekt i jego malownicze położenie, a także otoczenie bardzo podobał się przybyłym gościom. Niejednokrotnie wypowiadano opinie, iż powinien on stanowić jedno z centrów Enduro w Europie. Coś w tym jest, gdyż miedzianogórski tor, pomimo, że powstał z myślą o wyścigach samochodowych, najbardziej prestiżowe imprezy zawdzięcza motocyklowym rajdom Enduro, czego zwieńczeniem była 79 Sześciodniówka Motocyklowa w 2004 roku. Przykrym incydentem Mistrzostw Świata w 1990 roku była kradzież dwóch motocykli z Parku Zamkniętego. Zrozumiałe zatem, że tym razem organizatorzy byli na tym punkcie szczególnie wyczuleni. Teren w obrębie małej pętli został solidnie ogrodzony podwójną siatką, do tego dochodziła strefa bezpieczeństwa, w której non stop przebywali pracownicy profesjonalnej firmy ochroniarskiej, niedopuszczający nikogo nieupoważnionego w pobliże motocykli. Z zewnątrz Park Zamknięty regularnie patrolowali policjanci, w nocy wsparci przez patrol z psami. Na terenie toru, czyli w budynku głównym stacjonował też całodobowy posterunek policji mający baczenie na spokój i mienie gości przybyłych do Miedzianej Góry. Dodatkowo przez dwie noce Park Zamknięty oświetlany był baterią silnych reflektorów, które na wypadek " W ", czyli awarii zasilania były automatycznie przełączane na zasilanie agregatem prądotwórczym. Zawodnik wyprowadzający motocykl do strefy serwisowej i na pole przedstartowe musiał przejść przez szykanę w ksztełcie litery " S ", co uniemożliwiało jakieś szybkie nieplanowane akcje. Jak wynika z powyższego opisu tym razem Park Zamknięty był w Miedzianej Górze chroniony prawie jak obiekt państwowy szczególnej wagi. Jednakże pomimo takich zabezpieczeń, a raczej w myśl zasady: " Kijem tego, kto nie pilnuje swego! ", kilku Szwedów założyło na swoich jednośladach solidne " węże " wiążące ramę, wahacz i tylne koło. Strzeżonego Pan Bóg strzeże! 49 Rajd Świętokrzyski był po raz drugi w historii Polskiego Związku Motorowego imprezą tej rangi, która została przeprowadzona dzięki środkom uzyskanym od sponsorów, bez związkowej dotacji. Było to w tamtych czasach swoiste novum, ale okazało się, że na zawodach tej klasy można jeszcze przyzwoicie zarobić, co wówczas nie było takie jasne dla osób i działaczy wychowanych w klimacie imprez z " planowym deficytem ". Trasę rajdu opracował, tradycyjnie wówczas na Kielecczyznie, Zbigniew Banasik, który w tej imprezie awansował do funkcji wicekomandora do spraw sportowych. Swoją drogą, to ciekawe jaki stosunek do takiego nazewnictwa miała w tamtych czasach Marynarka Wojenna? Trasa zaproponowana przez nieodżałowanego " Biniola " była wyraznie skrócona w stosunku do poprzedniej edycji. Rzecz jasna nie wynikało to z chęci ulżenia doli zawodników. Wszak były to Mistrzostwa Świata w rajdach Enduro! Korektę długości pętli do stu pięciu kilometrów wymusiła konieczność ominięcia dwóch parków krajobrazowych. No cóż, rajdy Enduro są w rejonie świętokrzyskim bardzo popularną dyscypliną motocyklizmu, ale nie można sobie pozwalać na zbytnie swawole i trzeba szanować interesy i dobro innych, a zwłaszcza służb leśnictwa i ochrony środowiska, jeżeli się chce kolejnych zawodów w tym regionie. Pętla trasy omijała zatem tereny w pobliżu Samsonowa, trochę skromniej było w okolicach Wiśniówki, no i zabrakło wąwozów w okolicach Ćmińska. Mimo to i tak było całkiem interesująco. Nie zabrakło za to stromych podjazdów w okolicach Czerwonej Góry, Słowika i Jaworzni, które wymagały naprawdę wysokich umiejętności w dziedzinie opanowania rajdowego motocykla i sporej dawki rutyny. Nie brakło podmokłych fragmentów w okolicach Zalesia i leśnych duktów urozmaiconych korzeniami i pniakami z kamieniami likwidujących kostki w oponach w tempie nieomalże błyskawicznym. Jeżeli mowa o rajdzie Enduro rozgrywanym w okolicach Kielc, to osobny akapit należy się znanym z osobliwych upodobań fanom tego sportu z okolic Szewców, Jaworzni, Zalesia i Słowika. Jak zwykle były próby przewieszania znaków wytyczających trasę, przepinania taśm ograniczających przejazd i prace melioracyjne mające pogłębić błotne fragmenty trasy. W okolicach Słowika ktoś wpadł na nader mądry pomysł wykopania " wilczego dołu ", w którym na chwilę utknął pierwszego dnia Andrzej Tomiczek. Zdecydowana postawa Zbigniewa Banasika, osób funkcyjnych z obsługi rajdu i policji, ukróciła te praktyki. Kielecka policja oprócz znakomitego zabezpieczenia trasy rajdu, wzorowej opieki nad Parkiem Zamkniętym i Bazą Zawodów, potrafiła też znalezć się we właściwym miejscu i czasie. Dzięki policyjnej interwencji przerwano dezynwolturę polegającą na spiętrzaniu strumienia na pograniczu Słowika i Jaworzni i kierowaniu zawodników w bajoro, a prowodyr grupy dowcipnisiów trafił na " dołek ". Różnie się mówi o policji, ale w tym wypadku jej działania podczas tych zawodów zasługują raczej na pochwałę. Przy okazji mowy o trasie kieleckiej eliminacji Mistrzostw Świata anno 1991, to warto przypomnieć, że na tamtych zawodach Kierownikiem Trasy i zarazem prawą ręką Zbigniewa Banasika był Jacek Obłucki. Jego, dziesięcioletni wówczas, syn Bartosz miał znakomitą okazję otrzeć się o imprezę światowego formatu. Ciekawe, czy przypuszczał wtedy, że za lat dziesięć także i on będzie zaliczany do elity światowego Enduro? Oprócz trasy esencją każdego rajdu są próby, gdzie zawodnicy mkną pośród taśm na ile tylko sprzęt pozwala, ku zadowoleniu albo strapieniu własnym ( zależy od osiagniętego czasu ) i uciesze gawiedzi. Podczas 49 Rajdu Świętokrzyskiego Cross Test zlokalizowano ponownie w starej piaskowni w pobliżu Piekoszowa. Zawodnicy w labiryncie taśm wijących się po wyrobisku wokół sporego wtedy rozlewiska, sprawnie pokonywali piaskowe muldy, ofensywnie wjeżdżając w ostre łuki z bandami, wykonywali efektowne skoki, wzniecając przy tym spektakularne fontanny kurzu. Nic dziwnego, że piaszczysta próba była oblegana przez kibiców, tym bardziej, że było pogodnie i ciepło. Jednakże piekoszowska piaskownica nie dla wszystkich była szczęśliwa. Dotkliwie przekonał się o tym pretendent do tytułu w klasie 125 Paul Edmondson z Wielkiej Brytanii. Nie wyszło mu lądowanie po jednym ze skoków i co za tym idzie fatalnie "poszedł w kozły ". Efektem tej kraksy było złamanie obojczyka i konieczność wycofania się z rywalizacji już w połowie pierwszego dnia. Zadowoleni byli jedynie kamerzyści ze Screensportu, którzy zdążyli sfilmować upadek Edmondsona. Niespodzianką i sporym wyzwaniem, także kondycyjnym, była próba Country Test. Podobnie jak rok wcześniej rozegrano ją w lesie, ale tym razem na Słowiku, a jej dystans wynosił blisko pięć kilometrów. Zawodnicy na początek pokonywali stromy, urozmaicony korzeniami podjazd pod Górę Patrol, by potem uwijać się w leśnym labiryncie ze sporą różnicą poziomów i zróżnicowanym podłożem. Jednym z ciekawszych elementów tej próby był ostry zjazd po kamiennych tarasach zakończony ostrym nawrotem na podmokłej nawierzchni. Błoto tam tryskało na wysokość kilku metrów. A i paru zawodników tam leżało... Kierownikiem Country Testu był wówczas Grzegorz Chorodyński. Zarówno on, jak i jego ekipa sumiennie wykonali dobrą robotę, dbając by próba była wzorowo oznakowana i otaśmowana, nie zezwalając na spontaniczne " urozmaicenia " przez osoby przygodne, nadmiernie rozochocone i nieuprawnione. Dla Andrzeja Tomiczka 49 Rajd Świętokrzyski był grą o najwyższą stawkę. Cieszynianin po sensacyjnych dwóch zwycięstwach w Finlandii, oraz pierwszej i drugiej lokacie w Szwecji, a także po dobrych lokatach w pozostałych zawodach, po włoskiej rundzie serialu Mistrzostw Świata Enduro awansował na drugą lokatę w klasie 80, startując seryjnym, sklepowym TM 80 Enduro. Wywołało to sporą sensację w światku związanym z rajdami motocyklowymi. Firma z Pescaro od razu zaoferowała specjalnie przygotowany silnik na zawody w San Marino. Jednakże ta oferta okazała się całkowitą porażką. Mawiano wtedy nawet o sabotażu ze strony Włochów. Fabryczny silnik nie spisywał się najlepiej o początku zawodów, by efektownie eksplodować pod koniec pierwszego dnia. Na koncie Andrzeja Tomiczka nie przybył choćby punkt, a on sam przesunął się na trzecie miejsce w osiemdziesiątkach. W tej sytuacji olbrzymią szansą rewanżu stał się rajd w Kielcach. W ramie TM-a ponownie zainstalowano stary, sprawdzony silnik, który znakomicie spisywał się w Finlandii i Szwecji, profilaktycznie montując w nim nowy tłok. Na tym motocyklu Andrzej Tomiczek pewnie wygrał obydwa dni zawodów w swojej klasie, co przybliżyło go do zdobycia tytułu Wicemistrza Świata w najmniejszej klasie pojemnościowej w roku 1991. Dzięki tej podwójnej wygranej sympatyczny cieszynianin reprezentujący barwy bielskiego BKM stał się bohaterem 49 Rajdu Świętokrzyskiego, gloryfikowanym przez prasę i kibiców. W tej samej klasie startowali w Kielcach Maciej Wróbel i Wiktor Iwański. Ten ostatni dosiadał nabytego przez głogowskie Zagłębie Miedziowe TM 80. W oba dni podróżował z przygodami, ucząc sie nowego motocykla, walcząc z awariami ogumienia, dwukrotnie zamknął stawkę ciesząc się z osiągnięcia mety, co wbrew pozorom, w rajdach Enduro jest bardzo istotne i dość trudne. Mało powodów do zadowolenia miał natomiast Maciej Wróbel. Jako jedyny w stawce startował Simsonem 80, będącym ostatnim śladem minionej potęgi byłej NRD w Enduro. Przestarzały prototyp nie sprawował się rewelacyjnie wydmuchując wodę z chłodnicy i tracąc moc, by w końcu paść pięćdziesiąt kilometrów przed metą drugiego dnia. To całkiem nie tak miało być... Po sprzętowych niepowodzeniach z poprzedniego sezonu, gdy porywaliśmy się z Jawami Enduro na walkę z konkurencją, postanowiono ( i słusznie ) coś z tym fantem zrobić. Przetarciem ścieżki było zakupienie ośmiu Husqvarn na ISDE w Szwecji w roku 1990. PZM zakupił zatem po okazyjnej cenie, czyli z wyprzedaży kilkanaście Husqvarn różnych pojemności, które odsprzedano klubom i zawodnikom według rozdzielnika, do tego doszły motocykle z prywatnego import_u. Być może nasi nie błysnęli podczas tego rajdu w konfrontacji ze światową szpicą, ale nie byliśmy też w ogonie, co cieszy. Najlepiej z naszych kadrowiczów startujących na maszynach wyższych pojemności wypadł - powracający po rocznej karencji - Zbigniew Przybyła. W klasie czterosuwów 350 pierwszego dnia był siódmy, co stanowiło niezłą zaliczkę na dzień drugi. I rzeczywiście. W niedzielę motocyklista ze Wschowy stanął na trzecim stopniu podium, ku niekłamanej uciesze jego sympatyków. Wielkim Nieobecnym 49 Rajdu Świętokrzyskiego był popularny " Ganc ", czyli Ryszard Gancewski. Tydzień przed rajdem w Kielcach doznał on poważnej kontuzji podczas motocrossu w Strykowie. W efekcie kolizji z Waldemarem Lonką po jednym ze skoków stwierdzono u " Ganca " podwójne złamanie kości talerzowej miednicy. Co ciekawe, Ryszard Gancewski dość szybko z tego wyszedł i powrócił na terenowe motocykle. 49 Rajd Świętokrzyski po raz pierwszy od 1986 roku odbył się przy słonecznej i bezdeszczowej pogodzie, co spowodowało szeroki napływ publiczności.Oblegane były ciekawe, aczkolwiek trudno dostępne fragmenty próby na Słowiku, kibice byli także widoczni na widowiskowych miejscach trasy. Obfity wysyp widzów można było zaobserwować w podpiekoszowskiej starej piaskowni i na torze w Miedzianej Górze.Prekursorzy biznesu grillowego ( to do czego w tej branży jesteśmy przyzwyczajeni w obecnych czasach było dopiero melodią przyszłości ) zacierając ręce notowali rekordowe obroty, pytając organizatorów o termin następnej tak dużej imprezy. Kielecka runda Mistrzostw Świata Enduro z lipca 1991 roku przeszła do kronik jako impreza bardzo udana i ciekawa. Chwalono dobór trasy, charakterystykę i charakter prób, nie szczędzono pochwał za bardzo dobrą organizację, znakomite oznakowanie trasy i testów. Podczas uroczystego zakończenia rajdu największe szpryce szampana zafundowali publice - Andrzej Tomiczek ( za spektakularne zwycięstwo w osiemdziesiątkach ); Kari Tianen z Finlandii, który wygrał klasę 250 i cały rajd oraz zdobył Puchar Gór Świętokrzyskich, a także Szwedzi: Kent Karlsson i Sven Eric Joensson. Ci dwaj zapewnili sobie w Kielcach najważniejsze tytuły w światowym czempionacie. Bez względu na rozstrzygnięcia podczas ostatnich zawodów sezonu w niemieckim Muenster obaj mieli w kieszeni tytuły Mistrzów Świata ( 4T 350 - Karlsson i 500 - Joensson ). Szampan tryskał podczas tego lipcowego niedzielnego popołudnia na Torze " Kielce " niczym w Formule 1! W tamtych czasach, a więc bez mała dziewiętnaście lat temu, powszechna znajomość podstawowych zwrotów w języku angielskim nie była tak... powszechna. Jakoś sobie radzono, przeważnie na migi, lub używając elementarzowych zwrotów, ale była to jedna wielka improwizacja, prowadząca czasem do zabawnych sytuacji. Tak też było podczas 49 Rajdu Świętokrzyskiego. W czasie badania technicznego sprawdzano także sprawność działania instalacji oświetleniowej, a regulamin był w tym względzie dość rygorystyczny. Ofiarą nieznajomości polskich skrótów myślowych i słabej komunikatywności po angielsku jednego z inspektorów, padł pózniejszy triumfator rajdu, Kari Tiainen. Po sprawdzeniu działania reflektora i tylnej lampki, sędzia zakomenderował: " Stop! ". Fin posłusznie zgasił silnik swojej Husqvarny. Zdumiony inspektor zawołał: " Co ty k...a odp...sz, przecież mówię: STOP! ". Mocno zaskoczony zawodnik odparł: " I am stop ". Na szczęście sytuację uratował jeden z młodych ludzi działających w komisji technicznej. Usłyszawszy i zorientowawszy się o co chodzi, zwrócił się z uprzejmym uśmiechem do Kari Tiainena: " Stop light please ". Fin roześmiał się szeroko i odpowiedział: " Oh, yes. Please! ". Ponownie uruchomił silnik swojego motocykla i nacisnął pedał hamulca. Tylna lampka rozbłysła czerwonym światłem. Wspomniany wcześniej komisarz techniczny podpisując protokół odbioru mruknął: " Ech, trzeba im łopatą do głowy! ". Na szczęście powyższy incydent nie wpłynął niekorzystnie na triumfatora 49 Rajdu Świętokrzyskiego.

Autor - Jarosław Ozdoba

Zdjęcie z prywatnej kolekcji Jarka Ozdoby

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz