środa, 31 marca 2010

Koniec pewnej epoki w Rajdach Świętokrzyskich

"47 Rajd Świętokrzyski - Trofeum dla Przybyły.

Rok 1989 był szczególny dla naszego kraju i innych państw Europy Środkowo-Wschodniej. Także w rajdach Enduro - tu wreszcie zaczęło obowiązywać hasło, że co nie jest zabronione - jest dozwolone. W roku 1989 po raz ostatni rozegrano cykl rajdów o Puchar Pokoju i Przyjazni. Historyczna, bo ostatnią taką imprezą przeprowadzoną na ziemiach polskich, był 47 Rajd Świętokrzyski przeprowadzony w terminie 29 - 30 kwietnia. Organizację tej największej wówczas w Polsce imprezy motocyklowej powierzono Sekcji Motorowej MKS Korona Kielce, dla której rok 1989 był jubileuszowym, bo trzydziestym rokiem jej istnienia, gdyż do kronik zaliczono także działalność Sekcji Motocyklowej KS SHL. Biuro zawodów, park maszyn, PKC " Start-Meta " i coś a la paddock, umieszczono po trzyletniej przerwie na powrót w Cedzynie w hotelu " Świetokrzyskim " i na olbrzymim pobliskim parkingu. W imprezie wystartowało ponad dwustu zawodników, z czego całkiem liczną, bo okolo pięćdziesięcioosobową, klasę stanowili najmłodsi nasi motocykliści startujący w Mistrzostwach Polski na Simsonach S51 Enduro. Dopuszczenie tej klasy do startu w imprezie takiej rangi było ewenementem i bardzo śmiałym posunięciem, zważywszy choćby trudy trasy, ale o tym będzie mowa w dalszej części ninniejszej relacji. Poza stałymi bywalcami imprez z cyklu Pucharu Pokoju i Przyjazni, czyli ekipami NRD, Czechosłowacji, Węgier i Polski po raz pierwszy od lat w Rajdzie Świętokrzyskim wystartowali zawodnicy ze Związku Radzieckiego, budząc zaciekawienie kibiców i obsługi swoimi rajdowymi IŻ-ami 250 i 500, nader podobnymi do KTM-ów, ale finezja ich wykonania była dziwnie znajoma obeznanym z radziecką techniką... Sprzętowo w stawce imprezy " powiało Zachodem ", pojawiły się w większej ilości KTM-y, Yamahy, Hondy, włoskie Accossato ( obecnie firma ta zajmuje się produkcją... grzejników ). Swoje najnowsze na tamte czasy motocykle zaprezentowały wytwórnie Jawa, Simson i MZ. Polska kadra po raz kolejny startowała na pożyczonych Jawach i Simsonach dokładając do stanu posiadania kilka pamiętajacych jelenigórską ISDE z roku 1987 Jaw Enduro i KTM-ów 125 EXC. Miłym akcentem wobec naszych, było powierzenie Zbigniewowi Przybyle chłodzonej wodą Jawy 250 E` 88 typ 681 ( kto wymyślał takie nazwy? ) pochodzącej z jednostkowej produkcji zakładów Jawa VVZ, czyli Działu Sportu mieszczącego się w Pradze-Strasznicach. Wtedy to był topowy model Jawy! Organizatorzy w myśl ówczesnego regulaminu, korzystając z warunków terenowych Kielecczyzny, przygotowali atrakcyjną trasę o długości sześćdziesięciu kilometrów w jednej pętli. W sobotę zawodnicy przejechali cztery kółka ( bohaterscy Simsoniarze z serialu klasy 50 MP - dwa ), w niedzielę do pokonania były trzy okrążenia trasy i po godzinnej przerwie finałowy motocross. Najmłodszym pozostało jedno kółko trasy i przetarcie trasy motocrossu. Gdzie tam młodzieży, gdy stare wilki harcują! Organizatorzy w osobie autora trasy Zbigniewa Banasika i jego pomagierów przygotowali trudną technicznie - ale do przejechania w założonych czasach, szosowo-terenową pętlę. Nie zabrakło stromych podjazdów ze Słowikiem na czele, przejazdów przepustami, leśnych duktów pełnych korzeni, kamiennych traktów, przepraw przez strumienie i potoki, walki z poprzecznie ułożonymi przez leśników belami drzew, a nawet przejazdu fragmentem kamienno-wapiennego wyrobiska. Jak to w rajdach Enduro nader często bywa - do skali trudności imprezy dołączyła się aura. Lało prawie dwa tygodnie przed zawodami znakomicie rozmiękczając trasę, gdzie błoto stanowiło jej główny składnik. Przestało padać w czwartek, ale podczas odbioru technicznego chmury wisiały bardzo nisko, tuż nad cedzyńskim parkingiem. W czasie samych zawodów ulewne deszcze padały z zadziwiającą częstotliwością: godzina wodnej pompy i sześćdziesiąt minut przerwy w opadach. Zawodnicy na Punktach Kontroli Przejazdu i Punktach Kontroli Czasu pojawiali się dokładnie oblepieni błotem ze świętokrzyskich lasów. Do identyfikacji delikwentów używano wiader z deszczówką, którą przemywano tablice numerowe za pomocą szczotek. Po raz kolejny taki zestaw w rajdach Enduro okazywał się bardzo zbawienny... Po zatankowaniu motocykla, podciągnięciu łańcucha, łyknięciu kawałka banana, cząstki gorzkiej czekolady, lub kiszonego ogórka ( ! ), popiciu wody z sorbovitem, zegar pokazywał, że już niestety czas w drogę. Taki to już los w Enduro! Próba szybkości terenowej na kieleckiej Wietrzni wyglądała jak topielisko. Kibice nie wyposażeni w gumowe buty z rozpaczą w oczach poszukiwali suchszego miejsca. W czasie i po przejazdach zawodników w powietrzu unosiły się bryzgi brudnej wody i packi mokrej gliny. Dla wielu zawodników z kraju i zagranicy Wietrznia oznaczała koniec rajdu... Nie tylko kamieniołom na Wietrzni, ale także i trasa mocno uszczupliła grono startujących w tych zawodach. W opinii wielu zawodników i obserwatorów 47 Rajdu Świętokrzyskiego była to najtrudniejsza impreza organizowana na Kielecczyznie w ciągu ostatnich kilku lat. Wymagania trasy przerosły nawet pomysłowość znanych z osobliwych pomysłów fanów Enduro z okolic Szewców i Jaworzni. Czymże jest skierowanie gościa w głębokie bajoro wobec faktu, że takie atrakcje gratisowo, bez pomocy życzliwych, były na całej trasie rajdu? Parę tysięcy kibiców oglądajacych, mimo fatalnej pogody, finałowy motocross na terenie Wietrzni nie zawiodło się opuszczając domowe pielesze. Polscy zawodnicy pokazali się tu z bardzo dobrej strony, błyszcząc nie tylko w czołówce swoich klas, ale i w całej stawce. Zbigniew Przybyła i Ryszard Gancewski wygrali wyścigi swoich klas. " Szalony Ganc " ku uciesze kibiców i sympatyków tego sportu, być może chcąc się przypodobać miejscowej publiczności ( od tego sezonu był zawodnikiem Korony ) stoczył bardzo zażarty, wyrównany i nader emocjonujący bratobójczy pojedynek z Mike Kallenbachem z ekipy Simsona. Prowadzenie zmieniało się raz po raz, ale od połowy wyścigu Ryszard Gancewski zaczął systematycznie zwiększać dystans do rywala, dopingowany - i to mocno! - przez kolegów z kadry narodowej: Zbigniewa Banasika, Piotra Kasperka i Zbigniewa Przybyłę, jako pierwszy przy aplauzie publiczności minął linię mety. 47 Rajd Świętokrzyski przeszedł do historii jako impreza bardzo trudna, wymagająca i selektywna. Ale był też znakomitym występem polskich rajdowców. Absolutną czołówkę rajdu stanowił duet Ryszarda Gancewskiego i Zbigniewa Przybyły, którzy wygrali klasy 125 i 250. Zespołowo rajd należał do ekipy Czechosłowacji. Ale na drugim miejscu znalazła się ekipa Polski ze sporą przewagą nad faworyzowanym zespołem NRD. Przyjemnym akcentem był fakt zdobycia przez " Gucia ", czyli Zbigniewa Przybyłę głównej nagrody rajdu - Pucharu Gór Świętokrzyskich. Na zdobycie tego trofeum przez Polaka długo czekano w dekadzie lat osiemdziesiątych. Ale wreszcie się udało. Wspomniałem o gorącym dopingu Ryszarda Gancewskiego przez naszych kadrowiczów podczas finałowego motocrossu. Nie bez przyczyny. Zbigniew Banasik, aby zmotywować swojego kolegę założył się z " Gancem " o tradycyjną polską stawkę, że ten finałowy wyścig... przegra! No cóż, po motocrossie popularny " Biniol " musiał udać się do jednego ze sklepów otwieranych w tamtych czasach o godzinie trzynastej...

Autor - Jarosław Ozdoba

Ilustracja: Kronika KS Turów
www.bkm-cross.pl

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz