I i II runda MPXC 2010 w Łubienicy
I już. Na pierwsze w tym sezonie, zawody o Mistrzostwo Polski i Puchar PZM przyjechało do Łubienicy pod Pułtuskiem 379 zawodników. Depo, mimo, że obszerne, pękało w szwach. Wiadomo nie od dziś, że formuła zawodów typu Cross Country jest najłatwiejsza dla początkujących i na zawodach tego typu pojawia się w sezonie nawet do 200 zawodników. Jednak prawie czterystu zaskoczyło wszystkich, także organizatora – Nadbużański Klub Motorowy. Od roku 1990 nie było chyba zawodów krajowych z taką ilością startujących, a i wcześniej z frekwencją bywało różnie.
Motocykli i quadów sprzedaje się coraz więcej i wydaje się, że po kilku nudnych jazdach w terenie, świeżo upieczeni szoferzy szukają okazji do rywalizacji. To bardzo dobry trend, bo raz , że buduje się w ten sposób prawidłową piramidę szkolenia i zaplecze z którego wyłaniani są kolejni mistrzowie, dwa, że emocje związane z jazdą off road zostają przesunięte w uporządkowany sport. Wtedy rośnie grono zawodników, a maleje rzesza amatorów, którzy leśnymi dezynwolturkami przysparzają środowisku offroadowców fanatycznych przeciwników.
Poza tym, wreszcie, zawody rangi centralnej wyglądają nie gorzej niż w krajach o, większych niż nasze, tradycjach w sportach motocyklowych. Przynajmniej jeżeli chodzi o frekwencję.
Tomek Walendowicz i ekipa z Nadbużańskiego KM, nie wiedząc dlaczego, podejmują się zadań, najoględniej mówiąc, trudnych. Przede wszystkim chodzi o termin. Koniec marca, to pogodowo wielka niewiadoma i rok temu w Suwałkach jeździliśmy również po lodzie. W tym roku mogło być podobnie, ale pogoda dopisała. Za to, z dobrą pogodą, przyszła na organizatora klęska urodzaju.
Osobiście zachęcam Tomka do przeznaczenia pokaźnej sumy na tacę w intencji przywołania odrobiny szczęścia organizacyjnego, którego temu klubowi nieco brakuje. Pamiętam, jakiś czas temu NKM dostał przyzwoity, letni termin organizacji rajdu Enduro, to pierwszego dnia tak lało, że część trasy była zupełnie nieprzejezdna i z ciekawych zawodów zrobiła się udręka dla wszystkich. Nawet w tym sezonie NKM musiał zmienić miejsce zawodów na dwa tygodnie przed ich terminem, bo komuś się coś w głowie pomieszało. Takie pomieszanie to dzisiaj powszechna choroba, więc nie dziwi.
Opanować zamieszanie związane ze startem 200 uczestników nie jest łatwo, ale da się zrobić. Przy 379 robi się duży problem, zatem przy tej inauguracji sezonu nie uniknięto błędów. Trasę wyścigu, szczególnie na łąkach, otaśmowano niedbale, a to powodowało ciągłą zmianę jej konfiguracji. Odtwarzanie takiej trasy w czasie zawodów wiąże się z dużym niebezpieczeństwem dla osób funkcyjnych. Złe otaśmowanie trasy jest powszechną chorobą w Polsce i występuje niemal na każdych zawodach. Jednym z nielicznych wyjątków są Kielce, gdzie w kluczowych elementach trasy używa się sporej wielkości palików, których nie sposób przewrócić.
Niestety przykład kielecki nie chce się jakoś przyjąć gdzie indziej, a organizatorzy wolą wbić w ziemię byle jakie kijki licząc nie widomo na co. Szanowni organizatorzy – czas zainwestować w porządne kołki. Wiem, to kosztuje, ale takie kołki są wielokrotnego użytku i natychmiast załatwiają problem zrywanych taśm.
Z kolei, podczas zawodów w Łubienicy, ilość osób funkcyjnych na trasie była naprawdę imponująca. Stali z chorągiewkami przy każdym, prawie, elemencie machaniem informując o ewentualnym niebezpieczeństwie. Było to bardzo pomocne. Sama trasa nie była specjalnie trudna technicznie, wymagała jednak ciągłej wzmożonej uwagi. Bardzo mało było miejsc do ewentualnego odpoczynku, a narastające zmęczenie powodowało błędy skutkujące stratą czasu. Osobiście nie przepadam za piaskami, bo jazda na takiej nawierzchni jest zbyt siłowa nie tylko dla zawodnika ale również dla motocykla. Wolę twardość, gdzie w obsłudze moto rządzi finezja. Cóż jednak, w tym sporcie trzeba jeździć po wszystkim. Wydaje się, że przy depo brakło jakiś widowiskowych elementów extreme, na których zawodnicy się pomęczą, a kibice mają szczególną możliwość obserwacji wolnych przejazdów.
Szwankowała organizacja depo, bo choć obszerne, z trudem pomieściło wszystkich uczestników. Wytyczonych miejsc dla publiczności właściwie nie było, więc ci co przyszli stawali gdzie bądź. Niejednokrotnie przebiegali przez tor jazdy motocykli, będąc o krok tylko od wypadku. Ja widziałem taki wypadek kilka lat temu podczas zawodów w Biedrusku i zapewniam, że są to ułamki sekund, a widok nie bardzo przyjemny. Tam, gdzie może przyjść przypadkowy kibic z piwem w ręku, należy szczególnie dokładnie odgrodzić trasę wyścigu od publiczności i ustawić porządkowych. W Łubienicy nie bardzo to wyszło.
Niby Mistrzostwa Polski, a oprawa taka sobie. Nagłośnienie było słyszalne tylko w części depo. Prądu i wody brak. Kilka plastikowych kibelków. Jakoś tak marnie.
Wiem, wiem. Organizator wszystkie siły i środki rzucił do obsługi tych 379 szoferów i ich ekip i jakoś udało się te zawody przeprowadzić. Z poślizgami czasowymi pierwszego dnia, z jazdą zawodników Pucharu w pełnej szarówce, z utopionymi w nieprzejezdnym już błotku motocyklami. Siedząc w busie po swoim wyścigu, z niemałym podziwem, patrzyłem na kolegów z Pucharu jadących ostanie okrążenia na światłach. Dakar jakiś czy co??? Crosówki światełek nie miały więc ich szoferzy jechali chyba na węch lub dotyk. Jakoś dali radę, ale drugiego dnia na starcie było już znacznie mniej zawodników. Myślę, że niektórzy po prostu pojechali wkurzeni do domu. Przyjechali na Mistrzostwa Polski i z pewnością liczyli na więcej niż otrzymali za swoje wpisowe.
Daleki jestem jednak od wieszania psów na Nadbużańskim i jego prezesie. Przypuszczam, że żaden Klub Motorowy w kraju nie poradziłby sobie bez wpadek z taką ilością zawodników. Znam takie kluby dla których 200 startujących to już apokalipsa organizacyjna. W niczym nie usprawiedliwia to ekipy NKM, ale przyznacie sami, że w nieco innym świetle stawia problemy organizacyjne tych zawodów. A ja myślałem, że czasy klęski urodzaju mamy już za sobą.
Dyrektorem zawodów był Andrzej Rencz, sędzią Marek Sikora, a szefem chronometrażu Grzegorz Ostrowski.
Jak się organizuje zawody, to należy się spodziewać frekwencji. Szczególnie w Country Crossie. Szczególnie jeżeli są to Mistrzostwa Polski. Szanujmy je. Zróbmy właściwą oprawę. Więcej prądu, wody, kibelków. Uporządkujmy depo. Zawieśmy wielki banner – Mistrzostwa Polski. Rozwieśmy plakaty w mieście. Przygotujmy parking dla kibiców. Zagrajmy hymn państwowy. Ludzie, to są nasze mistrzostwa, nasze i jeszcze ponad 38 milionów rodaków. Zawodnicy i kibice muszą opuszczać miejsce zawodów z przeświadczeniem, że uczestniczyli w imprezie sportowej z absolutnie górnej półki.
Nie mam pewności, że z takim przeświadczeniem wyjeżdżali z Łubienicy.
Artur Łukasik
Enduro Obsession Racing
eoracing.pl
czwartek, 1 kwietnia 2010
Polska chce się ścigać!!!
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz