środa, 19 maja 2010

XC Sobieńczyce, czyli rzeźba w...

Na matkę Naturę nie ma rady. Jest taki pewny poziom śliskości, przy którym zawodnicy jeszcze walczą używając swoich umiejętności. Powyżej tego poziomu zaczyna się nawierzchnia określana jako „breja”, na której nie ma mowy o żadnym wyścigu. Jest tylko walka o przetrwanie swoje i motocykla. To co było na trasie pierwszego dnia Cross Country w Sobieńczycach , nie miało nic wspólnego ze sportem motocyklowym. Breja, w której brodzili zawodnicy tak dobrze nadaje się do zawodów motocyklowych jak bagno do plażowania.
Zawody rozgrywane w Sobieńczycach miały być inauguracją wspaniałego ośrodka sportów motocyklowych Speed Star, animowanego przez znanego na wybrzeżu pasjonata quadownictwa sportowego - Jacka Siekaja. Takiej ilości ludzi i sprzętu zaangażowanych w organizację zawodów, nie widziałem jeszcze nigdzie. W piątek nie wyglądało to tak źle. Maszyny suszyły, równały tor i była nadzieja na dobry wyścig. Niestety całą noc padało i tor był po prostu nieprzejezdny. Organizator dokonywał cudów, osuszając kałuże i rekonfigurując trasę, tak aby osiągnęła jakiś poziom przejezdności. Finalnie zawody rozegrano. Tylko po co?
Co by się stało, gdyby odpuszczono ten pierwszy dzień ? No nic. Przecież to nie jest amerykański Super Cross, gdzie na trybunach siedzi kilkadziesiąt tysięcy ludzi, których byłoby niezręcznie wyprosić ze stadionu, o kasie nie wspominając. Zatem, jak tam, na otwartym stadionie woda zaleje tor, to i tak puszcza się tych chłopaków, bo pieniądz ma w USA władzę większą niż rozum.
Niestety, u nas i pieniędzy nie za wiele, i rozumu takoż.
Wyścigi pierwszego dnia odbywały się w skandalicznych warunkach. Trasa, z uwagi na nieprzejezdność, była zmieniana już w trakcie biegu, co zupełnie neguje zasadę tych samych warunków dla wszystkich startujących. Na jednym z najazdów na skok ( o jakimkolwiek skakaniu nie było w ogóle mowy) można było łatwo utknąć i w czasie, gdy strażacy uwalniali tych zabetonowanych, inni jeździli sobie koło tego skoku zyskując sporo sekund. Nawet jak na najeździe nie było nikogo, to znaczna część zawodników dalej jechała obok skoku, podczas gdy inni konsekwentnie zmagali się z tą rozjeżdżoną kupą gliny. I nikt nie reagował, bo trzeba by wykluczyć z powodu skracania trasy przynajmniej połowę startujących.
Zasypane błotem chłodnice motocykli gotowały się tracąc płyn i zdolność chłodzenia katowanych silników. W drugiej godzinie tych zmagań większość zawodników jechała w obłokach pary puszczanej przez zawory ciśnieniowe chłodnic. Kilku z nich nie dojechało do mety, bo silnik stanął na dębowo. Większość z tych, którzy musieli po pierwszym dniu uzupełniać duże ilości płynu w chłodnicy, może być pewnym, że czeka ich wkrótce remont przegrzanego silnika.
To skutek przeprowadzenia zawodów w tak złych warunkach. Żadne argumenty typu „takie jest enduro” lub „taki sport sobie wybraliście”, nie usprawiedliwiają tej, ewidentnie złej decyzji, puszczenia zawodów pierwszego dnia. Okazano kompletny brak szacunku dla zawodników, którzy jeżdżą za własne, ciężko zarobione pieniądze. Zresztą, znaczna ich część zrezygnowała ze startu w takich warunkach, jak choćby quady z PP. Frekwencja w całych zawodach była znikoma, bo jechało około 139 zawodników we wszystkich klasach. To dużo mniej niż standardowe 200 sztuk, jakie ostatnio pojawia się na zawodach XC szczebla centralnego. Wiadomo, przy takiej pogodzie pojadą tylko najbardziej zdeterminowani oraz ci, którzy mają widoki na dobry wynik na koniec sezonu.
W sobotę już przestało padać i po zawodach, oraz rano następnego dnia zastępy strażaków i kilka maszyn doprowadziły trasę do stanu używalności. W niedzielę dało się jechać i przy ładnej pogodzie zawodnicy odbyli ciekawy i wcale niełatwy wyścig. Krótka trasa, poorana długimi, głębokimi koleinami dała niejednemu w kość, a wszyscy z ulgą przyjęli koniec dwugodzinnych zmagań.
Uważam, że laurowy wieniec należy się ekipie ośrodka Speed Star za to, że w tak paskudnych warunkach udało się chociaż w niedzielę przeprowadzić przyzwoite zawody. Inną sprawą jest fakt, że sam tor potrzebuje korekty budowlanej, bo na razie nie jest najlepiej przygotowany do zawodów. Potrzebuje też czasu. Myślę, że na jesień będzie to perfekcyjny obiekt. Natomiast sędziowie i oficjele z UEM powinni mocno zastanowić się nad celem swego pobytu w Sobieńczycach. Głównymi aktorami zawodów są zawodnicy, a nie jakiekolwiek związki czy federacje. Do obowiązku sędziów i komisarzy należy zapewnienie zawodnikom uczciwych, bezpiecznych warunków sportowego, powtarzam – sportowego – współzawodnictwa. W sobotę nie mogło być o tym mowy, więc wyżej wymienieni po prostu się nie sprawdzili.
Zawodnicy Enduro Obsession Racing jechali ze zmiennym szczęściem, ale osiągnęli niezłe wyniki. Mirek Kowalski zajął pierwsze miejsce w klasie Weteran Pucharu Europy, a Marcin Spirowski był drugi, przed Węgrem Sandorem Szekeres. W klasie E2/E3 Mistrzostw Polski, Kowal wywalczył II miejsce udowadniając, że wciąż jest szybkim weteranem, szczególnie na śliskiej nawierzchni. Cichy Majk, czyli Michał Łukasik obydwa dni jechał z dużymi przygodami, do których już zdążył nas przyzwyczaić. Mimo to, zajął III miejsce w klasyfikacji Senior Pucharu Europy i E1 Mistrzostw Polski. Drugiego dnia zawodów był nawet Szybkim Majkiem, do czasu, gdy postanowił wjechać w plastikowy płot wytyczający trasę. Wydostanie się z tej pułapki zabrało mu tyle czasu i sił, że ponownie zmienił się w Cichego Majka. Coś mi się wydaje, że w tym sezonie będziemy świadkami takich właśnie przemian Michała Łukasika. Ja sam, nie mogąc się zupełnie odnaleźć w takich warunkach, pojechałem skutecznie niczym gąsienica i z właściwą temu robakowi prędkością. Za takie jeżdżenie nie otrzymuje się laurów.
Frekwencja w Pucharze Europy nie była oszałamiająca, bo przyjechali tylko ci zawodnicy, którzy w poprzednich zawodach zajęli czołowe miejsca w swoich klasach. Inni i tak nie mają szansy na dobry wynik w całym cyklu Pucharu Europy.
Ostatnie zawody tego cyklu odbędą się w Szwecji w połowie lipca i tam zapadną końcowe rozstrzygnięcia. Mamy szansę na podium w każdej klasie, bo w Juniorach dobrze jeździ Rafał Kiczko z KM Quercus.
Ciekawostką jest zupełnie niespotykana formuła zawodów w Szwecji. Będzie to prawie trzygodzinny wyścig ze startu wspólnego na 22 kilometrowej trasie wytyczonej na terenie poligonu wojskowego. Nie będzie łatwo.
Na razie zachęcam do obejrzenia zdjęć z zawodów, a wkrótce umieścimy film z pierwszego dnia. Będzie na co popatrzeć.
Na zdjęciach jedna z przygód Szybkiego Majka w drugim dniu zawodów uchwycona aparatem Michała Sikory, oraz podium Pucharu Europy z zawodnikami EORacing w obiektywie Ani Wolskiej.

2 komentarze:

  1. A mnie jakkolwiek zawody się podobały i to obydwa dni, bo lubię się ścigać w błocie, to jednak żal tych silników i trzeba przyznać, że kilka tysięcy złotych to trochę za dużo za te punkty czy pucharki. Niestety Ci co decydują, stoją z boku i im najłatwiej zapomnieć, że na tym podwórku zawodnicy jeżdżą za swoje. Nieraz szkoda zębatek, łańcuchów, klocków - w takich sytuacjach jeszcze można dyskutować, ale gdy idą silniki w takiej ilości (nie mówiąc o tych, co pójdą w najbliższej przyszłości - co się odwlecze to nie uciecze), to wina organizatora czy kogokolwiek władnego wydaje się jasna.

    OdpowiedzUsuń
  2. Uwaga na oszustów firma nie jest nie wiarygodna ---wyłudzają pieniądze uważajcie z płatnościami a szczególnie na szefową Justynę Katarzynę Siekaj.
    Kupiłem u niej ładowarkę JCB w 2014r i do dzisiaj nie mam pieniędzy ani ładowarki.
    Firma jest w poważnym kryzysie finansowym, w KRS'ach firmy wpisy do ewidencji ma nawet urząd skarbowy.

    STANOWCZO ODRADZAM UWAŻAJCIE !!! NOWA FIRMA PANI OSZUSTKI NEW GLOBE INTERNATIONAL SP.Z.O.O SOBIEŃCZYCE 30 84-110 KROKOWA POWIAT PUCKI...TOR MOTOCROSOWY TO PRZYKRYWKA ....

    OdpowiedzUsuń