czwartek, 22 kwietnia 2010

EO w Pucharze Europy XC - 17/18kwietnia - Ber/Węgry 2010

Władze Europejskiej Unii Motocyklowej ( UEM ) postanowiły rozegrać w tym roku pierwszą edycję Pucharu Europy w Cross Country. Trzy kraje zgłosiły się do organizacji tych zawodów. Pierwsze dwie rundy mamy już za sobą. Odbyły się na Węgrzech w miejscowości Ber.

Kolejne są przewidziane na połowę maja w Polsce w Sobieńczycach, a ostania runda zostanie rozegrana koło Linkoping w Szwecji, w połowie lipca. Zawodnicy Enduro Obsession Racing postanowili wziąć udział w całym cyklu zawodów i pościgać się ze specjalistami od Country Crossu z innych krajów. Prawdę mówiąc mieliśmy akurat wolne terminy, no i zawody w Polsce są rozgrywane razem z Mistrzostwami Polski XC, w których i tak startujemy. Ranga zawodów jest swego rodzaju gwarancją dobrej organizacji, więc
na Węgry jechaliśmy w ostatni weekend w bardzo dobrych nastrojach. Jednak 15 godzin podróży potrafi nieźle zmęczyć. Przyjechaliśmy w piątek wieczorem. Kowal i Spira byli już na miejscu i trzymali dla nas dobre miejsce na depo. Razem z nimi przyjechał Andrzej Łazarczyk, który po zdobyciu Mistrzostwa Polski Enduro w kl.Junior 50, przesiadł się na dwusuwową 125-kę i postanowił spróbować swych sił w XC. Pojawił się także Rafał Kiczko i Piotr Płochocki z KM Quercus. Zatem w kategorii motocykli wystartowało 7 zawodników z Polski, a w kategorii quadów – trzech. Adam Kwiecień był dwukrotnie pierwszy i prowadzi w tej klasyfikacji po pierwszych zawodach. Grzegorz Chrzanowski zajmuje 3 pozycję, a Łukasz Łaskawiec jest czwarty. To bardzo doby występ naszych traktorzystów, aczkolwiek konkurencją byli tylko zawodnicy węgierscy. Podobnie było w motocyklach, chociaż tu, oprócz Węgrów startowali jeszcze Słowacy. Inne nacje jakoś odpuściły sobie ten start. A szkoda, bo nasi bratankowie zorganizowali świetne zawody. Z uwagi na to, że były to także Mistrzostwa i Puchar Węgier, frekwencja była wysoka i przyszło nam ścigać się z całą czołówką Węgrów. Ci jeździć potrafią, ale bezkonkurencyjni okazali się Słowacy. Przyjechała cała śmietanka słowackich rajdów łącznie z ubiegłorocznym II Vicemistrzem Europy Enduro – Stefanem Svitko. W Pucharze Europy Cross Country są tylko 3 klasy – Junior, Senior i Weteran. Enduro Obsession Racing wystawił wszystkich swoich zawodników, a mamy ich tylko 4. Najgorszą robotę do wykonania miał Michał Łukasik, który startuje pierwszy rok w klasie Senior. Słowacy okazali się poza zasięgiem Cichego Majka, który w tym sezonie przesiadł się z 450-ki na 250-kę i ma wyraźne problemy z komunikacją ze swoim motocyklem. Wprawdzie trasa wyścigu preferowała duże pojemności, ale na przykładzie Marka Haviara, który również jechał ćwiartką, a wygrał klasę Junior, widać, że można. Cichy Majk obiecał się poprawić w Sobieńczycach, a na razie, z dwóch dni na Węgrzech, jest szósty. Reszta zawodników EORacing wystartowała w klasie Weteran. Tutaj za przeciwników mieliśmy tylko Węgrów. Mirek Kowalski był bezkonkurencyjny, ale Kowal to przecież pierwsza liga europejskiego weteraństwa. Ja i Spirka jeździmy niestety wolniej, a z Kowalem wygramy gdzieś koło siedemdziesiątki:) Z dwóch dni Kowal był pierwszy, ja drugi, a Spirka czwarty. To niezły wynik, choć trzeba przyznać, że węgierscy weterani jeździli z dużymi przygodami i jakoś tak nie za szybko.

W klasie Junior, Rafał Kiczko walczył zaciekle z Markiem Haviarem ze Słowacji. Słowak wygrał te zawody, a nasz niezwykle sympatyczny zawodnik pierwszego dnia był trzeci, ale większą część wyścigu jechał ze szwankującym przednim hamulcem. Drugiego dnia był już drugi i takie też miejsce zajął z dwóch dni. Piotr Płochocki zajął piąte miejsce, a Andrzej Łazarczyk, po przygodach z motocyklem pierwszego dnia, uplasował się na szóstej pozycji na koniec zawodów.
Ogólnie jesteśmy zadowoleni z wyników, a same zawody były naprawdę dobre. Organizacja bez zarzutu, oznaczenie trasy doskonałe. Trasa, około 10 kilometrowa, była bardzo przemyślana. Funkcyjni byli obecni we wszystkich kluczowych miejscach. Tam, gdzie były łąki, trasa była bardzo szeroka, więc nikt nawet nie pomyślał o przycinaniu. Te 10 kilometrów jazdy, to była taka pigułka enduro. Ilość trudnych elementów technicznych była mniej więcej taka jak na całej kilkudziesięciokilometrowej trasie okrężnej klasycznego rajdu w Polsce. I to raczej w górach. Po starcie były dwa długie podjazdy ( podobne do tych na górze Czerwonka w Krzeniowie ). Potem stromy zjazd trawersem i wjazd do wąskiego wąwozu, z którego wyjeżdżaliśmy krótkim ale bardzo stromym, kamienistym podjazdem. Potem znowu kilkakrotnie w dół i w górę, by po dłuższym odcinku łąki z koleinami wpaść na odcinek błotny. Kończył się on stromym, bardzo śliskim zjazdem do wody o szerokości około 3 metrów. Wyjazd z wody był dość uciążliwy, bo mokra glina utrudniała napęd pod górę. Potem zawijasy na łąkach i meta.
Na szczęście pogoda dopisała i choć pierwszego dnia było momentami ślisko, to drugiego było już przyczepnie, jeżeli nie liczyć opisanego wyżej odcinka wodno – błotnistego.
Gdyby padał deszcz, to stopień trudności tych zawodów zbliżyłby się do koszmaru jaki przeżyli startujący w 2007 roku w Breźnie na Słowacji. Tam rajdu nie skończyłem.

Ogólnie zawodnicy przejechali podczas każdego dnia od 90 do 120 km trasy w tempie wyścigowym. Słowacy: Svitko, Srbek i Dozsa ścigali się tak, że mało mnie podmuch nie przewracał jak przejeżdżali obok. Wygrał oczywiście Svitko, ale z niewielką przewagą.
Pewnie będzie można ich obejrzeć w Sobieńczycach, a warto, bo potrafią dać gazu.

Wyjeżdżaliśmy z Ber pełni pozytywnych wrażeń, bo chociaż język angielski nie jest na Węgrzech w modzie, to Węgrzy okazali się być miłymi i sympatycznymi gospodarzami.
Wszyscy, którzy zamierzali pojechać na te zawody, a nie zrobili tego, niech żałują. Wprawdzie taki wyjazd nadwyręża nieco domowy budżet, ale tereny, trasa, organizacja – wszystko bardzo dobre.

Wkrótce pokażemy krótki film z tych zawodów, więc bądźcie czujni. Jest na co popatrzeć.

1 komentarz: